sobota, 5 grudnia 2009

J.W. Destruction

Pierwszy deweloper do którego poszliśmy nie miał dobrej sławy. Miał jednak tanie mieszkania. Zadzwoniliśmy, okazało się, że jest kilka wolnych, więc umówliśmy się na spotkanie.

Przyjechaliśmy i przywitał się z nami miły pan o dość niecodziennym imieniu. Zachwalał produkt, jakim było mieszkanie, jak tylko mógł. Nawet jakość wykonania była wspaniała, mimo tego co ludzie na mieście mówili. Tylko brać. Dostaliśmy plany z dołączonymi cenami i obietnicę obniżenia tych cen o kilka procent. Jednak zasadniczą kwestią był czas - no bo przecież mimo kryzysu mieszkania schodziły jak świeże bułeczki (tak przynajmniej zostało nam to przedstawione przez przedstawiciela dewelopera). Szkoda by było tracić taką okazję! Ponadto, jeśli trzeba trochę taniej, to znajdą się mieszkania prywatne, które pracownicy kupili i chcą odsprzedać po cenach trochę niższych niż deweloper - ich pracodawca. Ważne, żeby szybko się zdecydować.

Wyszliśmy z mieszanymi uczuciami. Nachalność sprzedawcy była denerwująca, ale ceny były naprawdę dobre. W końcu postanowiliśmy działać. Najpierw pomyśleliśmy o wynegocjowaniu lepszej ceny.

Przy pierwszym spotkaniu dostaliśmy obietnicę, że znajdzie się dla nas mieszkanie za 320tyś. Pojechaliśmy rozmawiać i okazało się, że człowiek który nam tę cenę zaproponował nie ma władzy, ażeby obniżać ceny wobec czego automatycznie skoczyła ona do poziomu 360tyś, a następnie do negocjacji przystąpiła szefowa danej komórki. Po baaaardzo długiej wymianie różnych argumentów, telefonach do szefa wszystkich szefów, który za każdym razem ledwo, ledwo się zgadzał na obniżenie ceny, udało nam się dojść z powrotem do poziomu 320tyś. Powiedzieliśmy wtedy wprost - kupimy, jeśli będzie za 310tyś. Pani podejrzanie szybko się zgodziła pod warunkiem, że natychmiast podpiszemy umowę. 

W tym momencie zapaliły nam się w głowach czerwone lampki. Jak to? Umowa? Teraz? Tak bez konsultacji z prawnikami? No jak to? Pan od dewelopera stwierdzil: "No tak, to standardowa umowa, większość klientów nawet jej nie czyta". Byliśmy wypełnieni adrenaliną, totalnie skołowani, gotowi robić głupstwa. Na szczęście jednak, umowe musieli wydrukować i mieliśmy wtedy czas podzwonić - do domu, do przyjaciół. Wszyscy jak jeden mąż odradzili podpisywanie bez konsultacji z prawnikiem. Ochłonęliśmy. Nie zgodziliśmy się podpisać. Deweloper stwierdził, że w takim wypadku cena wraca do poziomu startowego. Wzieliśmy umowy do domu, obiecując wrócić następnego dnia. Uświadomiliśmy sobie nagle, że chcieli żebyśmy podpisali wszystko, a my nawet nie widzieliśmy tych mieszkań! Przeczytaliśmy umowy i okazało się że były one dla nas strasznie niekorzystne. Byliśmy o krok od zrobienia głupstwa. Na szczęście wycofaliśmy się. W ostatniej chwili.

Tak wyglądały nasze pierwsze negocjacje. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz